Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Eugeniusz Taradajko, uczestnik ekshumacji miejsc pochówku polskich oficerów w Katyniu, zdradza kulisy zbrodni

Sabina Tworek
Sabina Tworek
Eugeniusz Taradajko wskazuje na parasol, który czekał 10 kwietnia 2010 roku na polską delegację udającą się do Smoleńska na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.
Eugeniusz Taradajko wskazuje na parasol, który czekał 10 kwietnia 2010 roku na polską delegację udającą się do Smoleńska na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Sabina Tworek
W najbliższą niedzielę, 7 marca, w kościele pw. Chrystusa Króla w Sanoku wystąpi z prelekcją Eugeniusz Taradajko, uczestnik ekshumacji miejsc pochówku polskich oficerów w Katyniu, Charkowie oraz Miednoje.

Eugeniusz Taradajko gościł już w Sanoku we wrześniu ubiegłego roku. W czasie spotkania w Sanockim Domu Kultury, szczegółowo opowiedział, co wydarzyło się m.in. w Katyniu.

Eugeniusz Taradajko obecnie jest emerytem, byłym dyrektorem Podkarpackiego Oddziału Okręgowego PCK w Rzeszowie.

Taradajko był ekspertem i dokumentalistą w Polskiej Rządowej Komisji Ekshumacyjno-Badawczej w latach 1991 i 1994-1996, zajmującej się zbrodnią sowiecką w Katyniu oraz nowo odkrytymi miejscami w Miednoje i Charkowie.

Zbrodnia katyńska oczami Eugeniusza Taradajko

Wydarzenia, które rozegrały się w Katyniu, były zdaniem Taradajko, jedną z największych zbrodni w historii ludzkości.

– Nie ma większej tragedii niż wojna, niż nieprzestrzeganie pewnych praw – tymi słowami mężczyzna rozpoczął we wrześniu swoją opowieść. – Rosjanie przewozili Polaków pociągami do Katynia, przetrzymując ich w bardzo trudnych warunkach. Wmawiali im, że jadą do pracy. Następnie kazali im się przesiadać do czarnych kruków, czyli specjalnych samochodów przewożących więźniów.

Na miejscu czekała na nich śmierć.

– Część przygotowanych dla Polaków grobów, jak na przykład w Kozielsku, była kopana ręcznie, natomiast do Miednowa Rosjanie sprowadzali z Moskwy koparki, którymi wykonywali potężne jamy grobowe. Mord był straszny. Wielu Polaków zginęło nad grobem od strzału w potylicę. Tuż przed śmiercią pytano jeszcze ofiary o imię i nazwisko, imię ojca, datę i miejsce urodzenia, po czym przykładano im pistolet do głowy

– wspominał Eugeniusz Taradajko.

Polaków mordowano również w podziemiach NKWD. Aby krew za bardzo nie tryskała, zakładano skazańcom na głowę płaszcz lub bluzę od munduru, a na podłogę w pomieszczeniu wysypywano trociny pochłaniające krew. Następnie trupów wyrzucono przez okno i ładowano na samochody.

Ciała wrzucano do jam grobowych i zasypywano warstwą ziemi.

– Gdy prowadziliśmy badania w Katyniu, znajdowaliśmy w ziemi duże ilości butelek po alkoholu, którym upijali się oprawcy. Wydawało się, że tak perfekcyjnie zatajana zbrodnia nigdy nie ujrzy światła dziennego. Życie jednak bywa przewrotne.

Gdy prawda zaczęła wychodzić na jaw, Niemcy zadeklarowali Polakom pomoc, powołując własną komisję sądowo-lekarską pod kierownictwem dra Gerharda Buhtza.

– Niemcy odkrywali groby i wyjmowali z nich ciała, ale robili to głównie w celach propagandowych – zaznaczał Taradajko. - Zapraszali dziennikarzy, przedstawicieli armii, jeńców. Prowadząc badania, bardzo dewastowali cmentarze.

Równocześnie, obok komisji niemieckiej, odrębne badania prowadziła międzynarodowa komisja lekarska oraz komisja techniczna PCK, wysłana przez Zarząd Główny za zgodą przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego.

Polska komisja pracowała w Katyniu w okresie od 17 kwietnia do 7 czerwca 1943 roku, a jej głównym zadaniem było wyjmowanie ciał z jam grobowych, identyfikacja za pomocą odnalezionych dokumentów i pamiątek, ustalenie przyczyny śmierci oraz grzebanie zwłok w bratnich mogiłach.

Opuszczając Katyń, członkowie komisji PCK pozostawili tzw. Cmentarz Bratni, na którym złożyli w sześciu mogiłach 4 241 ciał. Na każdej z mogił polscy badacze postawili drewniany krzyż wykonany z brzozy, zaś na najwyższym z nich, umieścili wieniec przypominający koronę cierniową.

Wieniec zrobili z drutu i blachy, a na nim postawili polskiego orzełka, zdjętego z oficerskiej czapki. Niestety, cmentarz w Katyniu przetrwał jedynie cztery miesiące.

Podobną rolę do spełnienia miała komisja badawcza, w której pracował Eugeniusz Taradajko.

– W czasie prac odnajdowaliśmy ciała porzucone jedne na drugich – wspominał. – Aby je zbadać, musieliśmy je od siebie odrywać. Następnie zwłoki kładliśmy na tzw. stole rewidenckim, gdzie szczegółowo sprawdzaliśmy zawartość kieszeni, mankiety spodni oraz resztę zakamarków w ubraniach. Znajdowaliśmy notatniki i zapiski. Jako dokumentalista musiałem odszyfrowywać wszystkie treści zapisane na kartkach. Serce aż się krajało, gdy czytało się czułe listy typu „tatusiu, kochamy cię, czekamy…”

Z grobowców badacze zabierali przedmioty, które posiadały polskie elementy, tj.: menażki, kubki, kwity z pralni, dowody zapłacenia raty podatku.

– U jednego z żołnierzy znaleźliśmy ślubną obrączkę zapiętą na ostatni guzik od spodni. Z kolei u policjanta odnaleźliśmy pięknie wyprasowaną i poskładaną w kostkę koszulę, schowaną pod pachą, a jeszcze u innego mężczyzny tzw. tabliczkę znamionową, którą musiał odkręcić od jakiegoś mebla w czasie przebywania w niewoli. W ten sposób chciał pokazać, że był więziony przez NKWD i poinformować potomnych o swoich trudnych losach.

Dzisiaj w Katyniu są cztery zbiorcze mogiły w miejscach, gdzie polska komisja badawcza PCK odkryła w 1995 roku ciała Polaków.

– Prowadząc przez kilka miesięcy badania w Katyniu, nigdy nie usłyszałem śpiewu ptaków – zaznaczał Taradajko. – Do dzisiaj stoi tam cichy, wymarły las.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sanok.naszemiasto.pl Nasze Miasto