Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Podróż starą karetką przez świat. Relacja Aleksandra i Andrzeja Wiśniewskich z pierwszych dni w Iranie [ZDJĘCIA]

Aleksandra Wiśniewska, Peryferie.com
Fot. Aleksandra Wiśniewska
Malborczyk Andrzej Wiśniewski i jego żona Aleksandra od 14 czerwca 2018 roku od godz. 14.14 są w podróży przez świat. Wyruszyli z Malborka. Jadą specjalnie zaadaptowanym na kampera starym ambulansem i dzielą się z nami relacjami i zdjęciami z drogi. To pierwsza część z pobytu w Iranie.

Jako kobieta pierwsze, co muszę zrobić po wjeździe do Iranu, to zakryć chustą głowę. Iran jest Republiką Islamską, co oznacza, że kraj podlega oficjalnym rządom prawa religijnego – szariat. Iranem rządzi Najwyższy Przywódca religijny – Ali Chamenei, który wydaje zgodne z szariatem dekrety i podejmuje ostateczne decyzje dotyczące gospodarki, środowiska, polityki zagranicznej, edukacji, planów narodowych i wszystkiego innego w kraju, łącznie z nakreślaniem wytycznych w sprawie wyborów prezydenta, w ramach których prezydent elekt musi uzyskać oficjalną zgodę Najwyższego Przywódcy, zanim zostanie zaprzysiężony. Szariat nie uznaje rozdziału życia świeckiego od religijnego i oprócz polityki reguluje również codzienne życie wszystkich obywateli państwa. Do niektórych jego wytycznych – na przykład chusta na głowie – muszą się również dostosować turyści. Cóż, prosta zasada – chcesz odwiedzić Iran, musisz zaakceptować jego prawa. Nie chcesz się dostosować? Nikt cię do wjazdu nie zmusza. Chusta na głowie to tylko początek egzotyki obyczajowo-kulturowej, jakiej doświadczamy przez miesiąc w Iranie. Ale po kolei.

Od granicy azersko-irańskiej poruszamy się po omacku. Biel grudniowej zamieci śnieżnej osacza nasz kamper. Uniemożliwia podziwianie pięknych gór Elburs, które przekraczamy. Gór pięknych, ale i strasznych w panujących warunkach. W ślimaczym tempie wspinamy się na ich kolejne, śliskie serpentyny, za którymi czeka skąpany w popołudniowym słońcu Teheran.

Ulice stolicy Iranu – ich piętrowe kamienice pokryte kostką kafelków, eleganckie, mimo że nadgryzione zębem czasu, kryjące w swoich murach duszę i historię – przywodzą nam na myśl Tokio. Zresztą irańska wysoka kultura, specyficzne zachowania, przywiązanie do tradycji i otaczająca wszystko mgiełka egzotyki sprawiają, że w ciągu spędzonego w Iranie miesiąca mianujemy go naszą Japonią Bliskiego Wschodu.

Do tego dochodzi jeszcze język. Farsi zalewa nasze uszy potokiem niezrozumiałych słów i dziwnych intonacji. Jego pisana wersja wyziera z każdego szyldu, tablicy informacyjnej i drogowskazu. Mimo że cieszy wzrok elegancko zawiłymi liniami arabskiego alfabetu, nie przynosi nam żadnych informacji. A musi się to zmienić szczególnie w przypadku cyfr zapisywanych wszędzie w systemie wschodnioarabskim. Wiadomo jednak, że potrzeba to matka przyspieszonej edukacji i kilkukrotne studiowanie cenników lokalnych jadłodajni skutecznie nas w tym kierunku szkoli.

Zgoła inną lekcję życia gotuje nam ruch uliczny, który nie odbiega w większym stopniu od w miarę zorganizowanego chaosu. Kierowcy z rzadka używają migaczy i jeszcze rzadziej zerkają w lusterka boczne. Piesi przechodzą przez ulice na własne ryzyko, a sygnalizacja świetlna to zagadka sama w sobie, kiedy pozbawiona czerwieni i zieleni nieustannie miga tylko światłem żółtym.

W tych okolicznościach w drodze do naszego hostelu zjeżdżamy z głównej drogi i przebijamy się przez labirynt wąziutkich uliczek. Uliczek urokliwych z wysokimi bramami zdobionymi misternymi ornamentami z metalu. Uliczek tak wąskich, że zakręty kamperem dzielimy na dwa lub trzy podejścia. Do tego musimy uważać, by nie skończyć jednego z dziewięciu żyć masowo śmigających spod kół mruczących rezydentów alejek.

Hostel okazuje się przytulną kamieniczką z zalanym słońcem podwórcem, usłanym futonami i poduchami, zapraszającymi do zasłużonego odpoczynku. Zamiast jednak usłuchać głosu serca, podążamy za wytycznymi rozsądku wprost do Centrum Obsługi Wniosków Wizowych przy Ambasadzie Indii. Oczekiwanie na rozpatrzenie aplikacji o wizę zabiera około tygodnia i zostaje nam nieco ponad dwadzieścia dni na przejechanie przez cały Iran do Zahedanu, graniczącego z Pakistanem – naszym następnym punktem podróży.

Oczywiście pierwsze podejście kończy się fiaskiem.
- Dlaczego wpisaliście w aplikacji Attari, a nie Deli jako punkt wjazdu do Indii? – pyta urzędniczka.
- Ponieważ tak właśnie jest. Właśnie tam przekraczamy granicę lądową – odpowiadamy zgodnie z prawdą i tylko prawdą.
- Nie ma lotu do Attari. Jest tylko do Deli. Będziecie musieli poprawić – komentuje pani w okienku, a nam od razu przed oczami staje dialog z „Misia” Barei: „Nie ma takiego miasta – Lądyn! Jet Lądek, Lądek-Zdrój”.
- Ale my nie lecimy, my jedziemy własnym samochodem do Attari – staramy się jednak urzędniczkę przekonać.
- Przykro mi. Attari nie mamy w systemie, musicie poprawić na Deli. Poza tym widzę, że wyjazd też macie przez Attari.
- Tak, tak. Poprawimy na Deli, mimo że wcale przez Deli nie wyjeżdżamy. Musimy poprawioną aplikację wydrukować jeszcze raz. Możemy użyć waszej drukarki?
- Niestety, przykro mi, ale nie. Zaraz obok, za tymi drzwiami po prawej mieści się agencja turystyczna, która z nami współpracuje. Pomogą wam wypełnić formularz i wydrukować go za jedyne 25 dolarów amerykańskich.
- Czy pani oszalała?!? To połowa kosztów samej wizy! Poza tym wiemy, co mamy poprawić i nikt nie musi nam w tym pomagać.
- Tak jak mówiłam. U nas wydrukować się nie da. Zrobią państwo, jak uważają.

Już dziś za późno, by znaleźć kafejkę internetową z drukarką, więc resztę dnia, jeszcze niezrujnowaną przez sprawy papierkowe, spędzamy na spacerze po największym w Teheranie moście dla pieszych – Tabiat. Jego 270-metrowa konstrukcja łączy dwie ściany zieleni parków Taleghani i AboAtash. Kiedy pod naszymi stopami przepływa, nieustannie pulsując strumień samochodów pędzących autostradą, twarze kierujemy ku północy.
Początkowo oślepieni słońcem nie jesteśmy w stanie nic ujrzeć. Z czasem wzrok przyzwyczaja się na tyle, że rozróżniamy pojawiające się kształty budynków na tle skrzących się śniegiem gór Elburs. Biel potężnego masywu niknie w chmurach, zacierając granicę pomiędzy ziemią a niebem.

Zachodzące słońce przegania nas z mostu do leżącego po stronie parku Taleghani Muzeum Świętej Obrony. Rozciągający się na 21 hektarach, ogromny kompleks muzealny z parkiem, fontannami i salami konferencyjnymi poświęcony jest wojnie iracko-irańskiej. Atak Iraku na Iran rozpoczął w 1980 roku ośmioletnią walkę o wpływy nad bogatym w złoża ropy naftowej rejonem Szatt al-Arab u ujścia Tygrysu i Eufratu oraz o ustanowienie pozycji lidera politycznego na Bliskim Wschodzie. Bogate galerie zdjęć i filmów prezentujących tragiczne wydarzenia tamtego okresu uzupełniają ekspozycje, które poprzez użycie nowoczesnych technik multimedialnych sprawiają, że niemal przenosimy się w sam środek walk. Idziemy między ruinami budynków szkół i domów mieszkalnych miasteczka Khoramshahr, któremu 34-dniowa brutalna ofensywa przyniosła miano „Miasta Krwi”.

Niczym żołnierze na froncie doświadczamy upałów pustyni, jak i paraliżującego zimna lochów, gdzie byli trzymani więźniowie. Obserwując symulację nalotu bombowców, czujemy, jak drży pod naszymi stopami ziemia, a twarze owiewa fala uderzeniowa niosąca swąd spalenizny i pył zburzonych budynków. Każdy z krajów ma swoją wersję wydarzeń, której słuszności będzie bronił za wszelką cenę. Irak twierdzi, że zaatakował, nie chcąc dopuścić do rozlewu sączącej się z Iranu islamskiej rewolucji. Iran twierdzi, że bronił się jedynie przed niesprowokowanym atakiem. Muzeum Świętej Obrony pokazuje swoją wersję, ale także – nieco niezamierzenie – pomaga zrozumieć, jak czują się ludzie – bezbronne ofiary, bezwolnie zaplątane w polityczne przepychanki skutkujące w cierpienia i tragedie – nie tylko w Iranie, ale wszędzie tam, gdzie do wojen dochodzi.

Z rozemocjonowaną głową i sercem wracamy do hostelu, żeby natknąć się na największą niespodziankę dnia.
Pokój, który zajmujemy, przeznaczony jest dla ósemki potencjalnych gości. Ponieważ jednak jest już dawno po sezonie, mamy go całkiem dla siebie… oraz młodego chłopaka, który pojawia się w środku nocy. Nasz nowy współlokator po angielsku informuje nas, że ma na imię Mark i pochodzi z Holandii, po czym, dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski, przechodzi płynnie na nasz język ojczysty.

- A! To po polsku będzie łatwiej! Mój tata jest Polakiem i połowę życia spędzam w jego rodzinnych stronach.

Dziś jest ostatnia noc Marka w Iranie. Jutro wraca do domu. Zanim jednak to uczyni, raczy nas opowieściami o wrażeniach, jakie wywozi z kraju. Normalnie opowieści snułyby się nad szklanicą piwa lub kieliszkiem czegoś mocniejszego, ponieważ jednak w Iranie alkohol jest nielegalny, nasza rozmowa toczy się nad bezalkoholowym piwem Baltika.

- Co tu dużo mówić. Na pewno musicie zobaczyć wszystkie standardowe miejsca, jak Sziraz, Jazd, Isfahan czy Wyspę Keszm. Ale nie miejsca tu najbardziej zapadają w pamięć. To gościnność w tym kraju po prostu zmiecie was z nóg. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Zupełnie obcy, przypadkowo poznani ludzie zapraszali mnie od razu do swojego domu. Karmili mnie, nalegali, żebym został na noc, opowiadali o życiu w Iranie i jego kulturze. Ot tak, tylko dlatego, że chcieli, abym je poznał z ich perspektywy. Niesamowity kraj. Piękni ludzie. Ale sami zobaczycie. Prawdę mówiąc, zazdroszczę wam, że dopiero swoją podróż tu zaczynacie. Ach! I koniecznie, koniecznie! Musicie pojechać na Tochal – górę w północnym Teheranie. Do wyciągu dowiezie was metro, a potem pół godziny kolejką górską i suniecie pięknymi, szerokimi stokami – kończy swe relacje polski Holender.

Opowieści Marka sprawiają, że nie możemy spać. Niecierpliwe wyczekiwanie na spotkanie z krajem nie pozwala zamknąć powiek. Sen nadchodzi dopiero nad ranem. Mark już dawno wyjechał na lotnisko. My natomiast, zanim poznamy uroki Iranu, przygotowujemy się do kolejnego starcia z panią w okienku Centrum Obsługi Wniosków Wizowych przy Ambasadzie Indii.

Ciąg dalszy nastąpi.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto