Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niedźwiedzica wyszła z lasu i okazało się, że sporo kosztuje. Jaka przyszłość ją czeka?

Dorota Mękarska
Dorota Mękarska
Niedźwiedzica wciąż krąży wokół Sanoka. Jeśli nie nauczy się żyć w lesie może czekać ją smutny koniec
Niedźwiedzica wciąż krąży wokół Sanoka. Jeśli nie nauczy się żyć w lesie może czekać ją smutny koniec arch. Gmina Sanok
W historii młodej niedźwiedzicy, która stała się powsinogą, wędrując z jednej miejscowości do drugiej, jak w soczewce skupiają się problemy z ochroną gatunkową drapieżników. Niby ona w Polsce funkcjonuje, ale wszystko wskazuje na to, że zwierzę za jej niedostatki zapłaci życiem.

Młoda niedźwiedzica, która narobiła tyle kłopotu, przyszła na świat dwa lata temu. Jej matką jest zdemoralizowana samica, która odstawiła młode za wcześnie ze względu na ruję. Młode przeżyło polując na kury i kaczki.

– To jest już jej drugi problematyczny miot. Poprzednie młode też było nauczone łazić po ludziach. Nie wiadomo, co się z nim stało. Mogło paść, albo przeszło na Słowację – mówi prof. dr hab. Henryk Okarma, biolog, badacz ssaków drapieżnych, wieloletni dyrektor Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie. – Oglądałem nagrania i jestem zdania, że ten niedźwiedź jest już, niestety, zdegenerowany. Matka nauczyła go, że kury i kaczki są łatwym do zdobycia pokarmem. Jak zostanie przepłoszony w jednej wsi, to idzie do drugiej. Obawiam się, że nie ma dla tego niedźwiedzia nadziei. Żal mi go, ale on już wie, że kury są smaczne i nadal będzie na nie polował.


Sami zaprosiliśmy niedźwiedzie na ucztę

W Tatrach problem ze zdegenerowanymi niedźwiedziami „przerabia” się od dawna. I to z sukcesami. W Bieszczadach, Górach Sanocko- Turczańskich i Pogórzu Przemyskim ten problem dopiero się zaczyna.
Naukowcy nie mają jednak wątpliwości, że będzie drastycznie narastał.

– Sami sobie żeśmy ten problem zafundowali – stwierdza prof. Okarma. – Ile w Bieszczadach jest niezabezpieczonych koszy na odpady? Wystarczy, że niedźwiedź zorientuje się, że w tych koszach jest żarcie i problem gotowy. Do tego dochodzą resztki ze stawów rybnych. Te odpady nie są wywożone, tylko wywalane w najbliższe krzaki. Niedźwiedź jest wszystkożerny. To dla niego jak zaproszenie na ucztę.

W naszym regionie żyje prawdopodobnie około 100 niedźwiedzi, choć ich liczba do końca nie jest znana. Wygląda jednak na to, że populacja się rozrasta, bo drapieżniki są widywane nawet w okolicy Brzozowa i Rymanowa.

Wójt idzie na wojnę partyzancką z niedźwiedziem

Młoda niedźwiedzica wychynęła z lasów w marcu. Maszerowała przez kolejne miejscowości gminy Solina przyprawiając o ból głowy wójta Adama Piątkowskiego.

– Nie było dnia, żebym nie miał skarg na tego niedźwiedzia – narzeka włodarz gminy, który jakby problemów w gminie było mało, musi uganiać się za niedźwiedziem, który w Polsce jest gatunkiem ściśle chronionym.

– Wójt nie dysponuje ani potencjałem technicznym ani ludzkim, by sobie w takich sprawach poradzić – zauważa nadleśniczy Wojciech Głuszko z Nadleśnictwa Baligród. – To jest zupełna partyzantka. Dlatego staramy się w takich sytuacjach pomagać, ale to nie są nasze cele statutowe. Zaangażowaliśmy się w tę sprawę na zasadzie społecznej odpowiedzialności i współpracy z samorządami.

– Leśnicy bardzo nam pomagają, bo widzą, że ten problem rośnie – podkreśla lek. wet. Katarzyna Zabiega, prezes Fundacji Bieszczadziki w Bukowsku, która profesjonalnie zajmuje się płoszeniem i odławianiem zwierząt. – Ich pomoc jest bardzo ważna, bo to ludzie, którzy znają las i teren.

Wójt Piątkowski nie kryje irytacji, że państwo zwaliło mu na głowę problem ze zdegenerowanymi niedźwiedziami, bo na zdrowy rozum to samo powinno wziąć odpowiedzialność za drapieżniki, które podlegają całkowitej ochronie. Ale jak to w naszym kraju bywa odpowiedzialność spoczywa na kilku organach tak, że w rzeczywistości ulega rozmydleniu.

– Kompetencje są podzielone, wójt jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo w gminie, a Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska za szkody poczynione przez zwierzęta chronione – Łukasz Lis, rzecznik prasowy RDOŚ w Rzeszowie tłumaczy ten stan rzeczy.

Dla jednych niedźwiedź stał się utrapieniem, bo wyżarł im wszystkie kury, dla innych atrakcją. Internet zalały filmiki z miśkiem w roli głównej. Szczególne zaniepokojenie wójta wzbudziło jednak wkroczenie niedźwiedzicy na teren przedszkola w Bukowcu.

– Dobrze, że dzieci nie było w tym czasie na podwórku – wzdycha z ulgą samorządowiec.

Prawdopodobnie 2-letnia, ważąca około 60 kg, niedźwiedzica wycofałaby się widząc ludzi, ale prof. Okarma przestrzega, by lepiej tego nie sprawdzać.

– To dzikie zwierzę, wszystko się może zdarzyć jak mu się nadepnie na odcisk – mówi. – Może chociażby zadrapać. Lis w sytuacji ekstremalnej też może się na człowieka rzucić.

Wójt, który odpowiada za bezpieczeństwo w gminie, nie miał więc wyjścia, musiał przystąpić do płoszenia zwierzęcia, by zniechęcić go do zbliżania się do siedzib ludzkich.

Wydawałoby się, że to łatwizna, ale nic bardziej mylnego. To sformalizowany proces. Trzeba złożyć wniosek do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i otrzymać stosowną decyzję. Dopiero na tej podstawie można płoszyć zwierzę objęte ochroną. Takie pozwolenie otrzymała Fundacja Bieszczadziki.

Najbardziej popularna jest metoda akustyczna, ale szybko okazało się, że młody niedźwiedź jest całkowicie odporny na hałas.

– To nie robi na nim wrażenia. Źródłem hałasu są dla niego samochody i ludzie – tłumaczy prof. Okarma.


Niedźwiedzie w niewoli wariują

Próbowano też niedźwiedzia odłowić. Za pierwszym razem się nie udało. Zdesperowany wójt wystąpił więc do Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska o odstrzał zwierzęcia. W Internecie posypały się na niego gromy. Postulowano, by niedźwiedzicę złapać i umieścić w ogrodzie zoologicznym.

– Problem synantropizacji się rozrasta, to znaczy, że co roku będziemy odławiać jednego, dwa niedźwiedzie. Ogrody zoologiczne nie chcą niedźwiedzi przyjmować, bo jest z nimi kłopot. Gdzie będziemy je umieszczać? – pyta retorycznie prof. Okarma i mówi dalej. – Te zwierzęta żyją około 20 lat. Będziemy fundować im po dwie dekady w klatkach? Pytam wszystkich miłośników odławiania: chcielibyście żyć tak długo za kratami? Bo ja bym nie chciał.

Trudno dziwić się słowom profesora, bo wiadomo, że niedźwiedzie przetrzymywane w niewoli wpadają w katatoniczne zachowania.

– Chorują na stereotypię, czyli powtarzają w kółko jedną i tą samą czynność – tłumaczy lekarz weterynarii.

Drugie podejście zakończyło się uśpieniem niedźwiedzicy, założeniem jej obroży telemetrycznej i wywiezieniem w Bieszczady.

Wójt Piątkowski wreszcie odetchnął z ulgą, ale żal za całkowicie wyczerpanym funduszem na zarządzanie kryzysowe pozostał.

Bieszczadzka kwadratura koła

– Niedźwiedzica została wywieziona tak daleko jak się dało. Tam, gdzie nie ma ludzi i nie są prowadzone prace leśne – podkreśla prezes Fundacji Bieszczadziki.

Prof. Okarma od początku był sceptycznie nastawiony do tego rozwiązania.

– To jest tylko przeniesienie problemu – uważa. – Niedźwiedź musiałby być wywiezione tam, gdzie nie ma ludzi i kur, a takiego miejsca w Bieszczadach nie ma. Ten problem to kwadratura koła, ale trzeba go rozwiązać, a nie podrzucać innemu wójtowi. Żal mi tego niedźwiedzia, ale obawiam się, że dla niego nie ma już ratunku.

– Jest problem z obecnością drapieżników objętych ochroną, ale trzeba go rozwiązać, tak by zwierzętom krzywdy nie zrobić i zarazem zadbać o bezpieczeństwo ludzi – dodaje Katarzyna Zabiega.

Słowa profesora okazały się prorocze. Niedźwiedzica po dwóch dniach była już w pobliżu najbliższej wsi. Potem zaczęła iść przed siebie, robiąc od 8 do 15 km dziennie. Zahaczyła po drodze o Cisną, skąd ją przepłoszono, aż doszła do Sanoka. Pojawiła się na Białej Górze, w okolicy skansenu, w nocy widziano ją jak wędrowała ulicami w centrum miasta!

– Ona nie będzie siedzieć w lesie, bo jest inaczej nauczona. Żeby oduczyć ją podchodzenia do skupisk ludzkich należy dostarczyć jej negatywnych bodźców. Jeżeli te przykre bodźce będą się powtarzać to nie będzie recydywy – przewiduje lekarz weterynarii.

Jest zgoda na płoszenie, ale nie ma pieniędzy

Do akcji znowu wkroczył specjalista z Fundacji Bieszczadziki, którego wspomogli dwaj wolontariusze. Udało się ją z Sanoka przepłoszyć, strzelając gumowymi kulami, co zgodnie z decyzją RDOŚ jest dozwolone. Niedźwiedzica zaczęła więc buszować na terenie gminy wiejskiej Sanok. Widziano ją w Trepczy, Lisznej i w okolicy Wujskiego, czyli w rejonie gęsto zaludnionym.

– Póki co mamy zgodę na płoszenie, ale nie wiemy, czy pójdą za tym pieniądze, bo jest problem z finansowaniem tych zadań – prezes fundacji nie kryje, że nie wszystko idzie jak z płatka.

Marszruta niedźwiedzicy tylko pogarsza jej sytuację, a zwierzę chce iść naprzód.

– Próbuje się przemknąć dalej – relacjonuje nasz rozmówczyni. – Nie wiemy dlaczego cały czas się przemieszcza. Być może odłowienie było dla niej takim stresem, że nie chce wrócić do swoich rodzinnych stron, a może szuka nowego terytorium?

Burmistrz Sanoka wydał już ostrzeżenie przed niedźwiedziem. Zrobił to także wójt gminy Sanok. Jeśli sytuacja będzie się przedłużać, niedźwiedzicę może czekać marny koniec, bo nie ma dnia, by ktoś się na nią nie natknął.

To młoda samica, przed nią jeszcze całe życie

Jest jednak szansa, by młoda samica wyszła z tej opresji bez szwanku. Aby tak się stało musi na nowo zdziczeć. Nie dojdzie do tego jednak z dnia na dzień.

– Zwierzęta tak jak ludzie, uczą się w różnym tempie – zauważa lekarz weterynarii.

Oduczyć ją złych nawyków może grupa interwencyjna, która będzie reagować na każde zbliżanie się drapieżnika do ludzkich siedzib.

– Kluczowa w tych przypadkach jest obroża telemetryczna, ale taka obroża kosztuje 16 tyś zł, a liczba problematycznych niedźwiedzi rośnie. Na dodatek potrzebne są obroże różnych rozmiarów – tłumaczy pani prezes i wylicza koszty. – Do tego dochodzi płoszenie, co kosztuje od 500 do 1000 zł za dzień. Muszą uczestniczyć w nim minimum dwie osoby, bo to niebezpieczna czynność. Do tego trzeba doliczyć koszt amunicji specjalnej i broni gładkolufowej.

Potrzebne jest porozumienie między instytucjami i gminami

Kto za to wszystko ma płacić? Gminy płaczą, że nie mają pieniędzy, a fundacje takie jak Bieszczadziki robią bokami. Zdarzało się już, że brakowało na paliwo.

– Musi się w to zaangażować Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska – uważa prof. Okarma.

– Nas nie powinno to obchodzić. Przylgnęło do nas, że jesteśmy od wszystkiego – jasno stawia sprawę rzecznik RDOŚ w Rzeszowie. – My jesteśmy tylko urzędem, nie jednostką interwencyjną.

Prezes Zabiega dąży do tego, by gminy i instytucje, takie jak Lasy Państwowe i RDOŚ podpisały porozumienie, na mocy którego samorządy będą mogły składać się na finansowanie płoszenia i odławiania drapieżników.

– Te koszty wtedy by się rozłożyły – podkreśla. – Tylko w ten sposób możemy dać zwierzęciu szansę na zdziczenie, choć oczywiście można je szybko wyeliminować ze środowiska, ale to jest młoda samica, przed nią jeszcze całe życie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na ustrzykidolne.naszemiasto.pl Nasze Miasto