Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Władysława Chytła-Lassota z Sanoka przeżyła Sybir. Poznajcie jej smutną historię [ZDJĘCIA]

Sabina Tworek
Sabina Tworek
Władysława Chytła-Lassota 10 lutego 1940 roku została wywieziona na Sybir
Władysława Chytła-Lassota 10 lutego 1940 roku została wywieziona na Sybir Sabina Tworek
Władysława Chytła-Lassota z Sanoka, pseudonim „Dziunka” 21 listopada świętowała swoje setne urodziny. Jej życie nie było usłane różami. Jako 19-latka została wywieziona na Sybir, gdzie spędziła sześć lat. Pani Władysława jest obecnie najstarszą żyjącą Sybiraczką w powiecie sanockim.

Władysława Chytła-Lassota urodziła się w 1920 roku w Sanoku. Matkę straciła bardzo wcześnie, bo w wieku 13 lat. Od tamtej pory wychowywał ją tylko ojciec.

Pani Władysława ukończyła trzyletnią Szkołę Przemysłowo-Handlową i jako 17-latka wyjechała do rodziny do Czernawczyc koło Brześcia Nad Bugiem, gdzie znalazła pracę jako ekspedientka w miejscowym sklepie. Radość nie trwała jednak długo.

10 lutego 1940 roku wraz z ciotką Augustynowicz i dwiema młodszymi kuzynkami Zosią i Stasią Kosztołowicz została wywieziona na Sybir, łagier Udaczna, rejon Tajszet, woj. Irkuck.

Przez sześć tygodni jechała w bydlęcych wagonach, cierpiała z głodu i zimna.

– Raz dziennie dostawałyśmy na większej stacji lurowatą zupę, uchę rybną i kawałek chleba, do tego wiaderko wody gorącej, tzw. kipiatok – wspomina Władysława Chytła-Lassota. – Raz dziennie wypuszczali wszystkich z wagonu dla załatwienia swojej potrzeby, nie bacząc na wstyd, mróz, małe dzieci, które bardzo płakały. Dwóch sołdatów pilnowało nas. Karabiny nastawione mieli do strzału. Cierpieliśmy, bo byliśmy Polakami.

Na Sybirze pani Władysława opiekowała się chorą na serce ciotką oraz młodszymi kuzynkami. To ona zarabiała na jedzenie dla całej rodziny. Jej ciężka, wielogodzinna praca była nagradzana z reguły kawałkiem twardego chleba, który, aby zjeść, trzeba było najpierw rozmrażać przy ognisku.

Chleb był przyznawany na kartki. Osoby pracujące otrzymywały 30-40 dag, a niepracujące 20 dag. Jak zauważa pani Władysława, bochenek chleba był wielkości cegły i takiego ciężaru jak cegła, tylko bardzo mokry, o dużej wilgotności.

Sporadycznie przychodziły do niej paczki żywnościowe wysyłane przez matkę ukochanego, który pozostał w Polsce. Nie było tego wiele, ale pani Władysława potrafiła dzielić się jedzeniem z innymi głodującymi w łagrze. Ciągle żyła nadzieją, że kiedyś powróci do Ojczyzny.

– Tęsknota. Raz nasilała się, raz gasła, przychodziła apatia. Ta wielka tęsknota pochłaniała moją wolną chwilę, kiedy mogłam spokojnie myśleć. Młode, piękne lata w tajdze, daleko od swoich rodzinnych stron, od rodziny, od tych, których kochało się. Nadziei nie było widać, pustka w sercu rozdartym na strzępy. Jak źle żyć w obcym kraju, do którego bez własnej woli zabrali, wywieźli na mękę i poniewierkę. Ale żyć trzeba było.

W tajdze Polacy byli wyzyskiwani przez kilkanaście godzin dziennie. Zdarzały się dni, że pracowali nawet 36 godzin bez odpoczynku. W 50-cio stopniowych mrozach harowali na świeżym powietrzu.

Niejednokrotnie pani Władysława ogrzewała się w trocinach, których całe hałdy usypane były obok torów. To w nich się zagrzebywała, tak, że jedynie wystawała na zewnątrz głowa.

Mrożących krew w żyłach sytuacji przeżytych w okresie niewoli kobieta pamięta wiele. O niektórych z nich pani Władysława wspomina na łamach wydanych przez siebie książek. Jeden incydent dotyczy przesłuchania w środku nocy.

– Czeka na mnie młody enkawudzista. Jestem zdenerwowana, boję się. Kazał siadać, drzwi zamyka na klucz, wyciąga z kabury pistolet i kładzie na stół. Jestem przerażona. Siada, wyciąga dokumenty urzędowe i zaczyna przesłuchanie.

Na szczęście kobiecie udało się ujść z życiem. Przekonała enkawudzistę o swojej niewinności.

Władysława Chytła-Lassota pracowała na Sybirze m.in. przy wycince i wywozie drzewa, mierzeniu trakt, omłocie zboża, załadunku wagonów deskami, była też pomocą księgowego. Trudy rozłąki znosiła bardzo dzielnie, bo wiedziała, że liczą na nią najbliżsi.

– Człowiek przybity rygorem staje się manekinem obojętnym na wszystko – zauważa pani Władysława. – Wyczerpanie sił, głód, bezradność. Brak zrywu do życia. Żadnej nadziei na przyszłość. To wszystko trzeba znosić w milczeniu. Po co płakać, po co walczyć; od sprawiedliwości dzieliła nas przepaść nie do pokonania. Pozostało tylko pytanie, kto następny znajdzie się w zielonym wagonie? Dokąd on wywiezie bez sądu i wyroku niewinnych Polaków?

Po sześciu ciężkich latach niewoli pani Władysławie udało się w końcu powrócić do kraju. W Sanoku czekał na nią ojciec, brat i ukochany.

– Godzina czwarta lub piąta rano. Pukam do okna – wspomina. – Słyszę głos obcy, kto tam? To ja. Dwa słowa wystarczyły, mój ojciec krzyczy i płacze. To moje dziecko! Jego żona odpowiada, to jakaś Rosjanka. Czy mam akcent zmieniony? Nie płakałam, jeszcze łzy były wyschnięte. W domu poczułam się obca. Ojciec żonaty, brat żonaty. Dwie osoby obce dla mnie.

Władysława Chytła-Lassota skończyła 100 lat. Sanoczanka 6 la...

Dużo czasu minęło zanim kobieta przyzwyczaiła się do nowej sytuacji. Po czterech i pół miesiąca od powrotu do Sanoka wzięła ślub ze starszym od siebie 11 lat Józefem Lassotą. Świadkiem na ich ślubie była matka Antoniego Żubryda, żołnierza wyklętego.

Wkrótce pani Władysława urodziła czworo dzieci, z czego pierwsze zmarło tuż po porodzie. O swoich przeżyciach na Sybirze przez bardzo długi czas nikomu nie opowiadała, obawiając się o własne życie. Dopiero, gdy dzieci były dorosłe, zdecydowała się wyjawić okrutną prawdę. To za ich nawową zaczęła swoją historię zapisywać w zeszytach.

Najpierw krótkie wspomnienia publikowała w sanockiej gazecie kościelnej, a dopiero w wieku 80 lat, zdecydowała się obszerniej opisać swoje losy. Wspomnienia znajdują się dwóch książkach dostępnych w sanockich bibliotekach „Wspomnienia po latach” oraz „Moje życie i tęsknota w przeklętym pięknie tajgi syberyjskiej 1940-1946”.

Egzemplarzy jest zaledwie 50, ponieważ syn drukował książki na własny koszt.

W powiecie sanockim żyje jeszcze 21 Sybiraków. Władysława Chytła-Lassota jest najstarsza z nich

W ubiegłą sobotę pani Władysława obchodziła setne urodziny. Obecnie panią Władysławą opiekują się dzieci. Są dumne z matki, która nauczyła ich miłości do Ojczyzny oraz poszanowania dla drugiego człowieka.

– Mama jest osobą bardzo skromną, łagodną, pomocną, nigdy z nikim się nie kłóciła, nikomu nie zrobiła krzywdy – tak o matce mówi syn Bogdan Lassota. – To osoba, która niesamowicie ukochała Polskę, to prawdziwa patriotka wychowana na literaturze Elizy Orzeszkowej i Marii Rodziewiczówny. Jeszcze do niedawna mama uwielbiała czytać książki, rozwiązywać krzyżówki oraz robić na drutach.

– Mama jest bardzo kochająca i opiekuńcza – dodaje córka Halina Dziuban. – Mama od czasu Sybiru nigdzie nie podróżowała, bo obawiała się, że znowu przydarzy jej się coś złego. Panicznie bała się też jazdy pociągiem, stukot kół za każdym razem przywoływał u niej bolesne wspomnienia. Nas też nigdzie nie puszczała na wakacje, tak bardzo się o nas martwiła.

Obecnie kobieta jest już mocno schorowana, niesprawna fizycznie, zmaga się z demencją. Mimo że niewiele już pamięta ze swojego życia, wspomnienia z Sybiru głęboko zakorzeniły się w jej sercu. Kiedy podczas przyjęcia urodzinowego usłyszała z głośników hymn Sybiraka, z jej oczu natychmiast popłynęły łzy. Sybiru nie da się zapomnieć! Po prostu nie da!


ZOBACZ TEŻ: Łukasz Róg, twórca filmowy, realizuje w Rzeszowie film sin fiction - ROZMOWA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na sanok.naszemiasto.pl Nasze Miasto