Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zwonarzowie uratowali szóstkę Żydów. Lesko nie może o nich zapomnieć

Dorota Mękarska
Dorota Mękarska
Romuald Zwonarz
Romuald Zwonarz Fot. Wojciech Zatwarnicki
Historię uratowania Jafy Wallach i jej rodziny poznał świat. Nie poznała jej Polska, a miasto, w którym się ukrywali, zaczyna zapominać.

– Ojciec powiedział kiedyś, że gdyby miał ukrywać Żydów jeszcze raz, to by to zrobił, choć decyzja, którą podjął, była bardzo ryzykowna. Decydował nie tylko o sobie, ale o życiu swojej rodziny, a nawet sąsiadów. Miał jednak wielkie szczęście, bo to praktycznie nie powinno się udać – mówi Romuald Zwonarz, syn Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, który ocalił piątkę leskich Żydów.

Jafa Wallach, jedna z uratowanych, autorka wspomnień zatytułowanych „Gorzka wolność. Wspomnienia ocalonej z Holocaustu”, nie dożyła ich wydania w języku polskim. Poświęciła je pamięci najbliższych członków swojej rodziny, którzy zginęli w czasie Holocaustu. To 14 osób.

Wspomnienia Jafy po raz pierwszy ujrzały światło dzienne w 2006 roku w USA. Dopełniają je relacje córki Reny Bernstein i siostry Heleny Monaster-Romer. W 2012 roku książkę w języku polskim wydał rzeszowski IPN.

Przetrwali, bo nie byli sami

Relacja Jafy Wallach, opracowana przez dr hab. Elżbietę Rączy, profesora URz i pracownika IPN w Rzeszowie, opisuje ostatnie 22 miesiące okupacji.

„Na tle literatury wspomnieniowej relacja Jafy Wallach zajmuje miejsce szczególne. Jest ona rekonstrukcją osobistych przeżyć kobiety, która przeszła przez piekło zgotowane Żydom przez Niemców. Stanowi ciekawe źródło poznania sytuacji ludności żydowskiej w jednym z regionów okupowanej Polski. Zapis rzeczywistości widzianej oczami Żydówki, kobiety i matki, pokazuje, jak wielkie mogą być granice ludzkiej wytrzymałości, kiedy podejmuje się walkę o życie własne i najbliższych” – napisała we wstępie do wspomnień Elżbieta Rączy.

„Gorzka wolność to historia kilkorga polskich Żydów, którzy przetrwali nazistowski terror, chociaż zostali wciągnięci w nazistowską machinę śmierci. Przetrwali, bo nie byli sami” – zauważył Stuart W. Mirsky w przedmowie do wydania amerykańskiego.

W 2022 roku publikacja, której nakład przez 10 lat zdołał się wyczerpać, została wznowiona.

– Rena Berstein, współautorka i spadkobierczyni głównej autorki, pragnęła, by tę książkę poznał świat, a przede wszystkim mieszkańcy Polski – podkreśla Rumuald Zwonarz, syn Franciszki i Józefa.

Dla córki Jafy Wallach powtórne wydanie książki było wielkim przeżyciem.

„Jestem poruszona. Całe życie płaczę, że przydarzyło się to mojej rodzinie, a teraz pocieszające jest to, że inni płaczą razem ze mną” – napisała do przyjaciół w Lesku.

– Tę książkę pożyczyła mi kiedyś koleżanka z pracy – tak o swoim pierwszym zetknięciu ze wspomnieniami Jafy Wallach opowiada przewodniczka Katarzyna Antosz-Fechner, dla której historia opisana w książce jest stałym punktem podczas oprowadzania wycieczek po Lesku. – Wieczorem pomyślałam, że przeczytam kilka stron. Skończyłam, gdy wstawały ranne zorze, choć szłam normalnie do pracy. Od tej książki nie można się oderwać, ale nie da się jej czytać bez robienia sobie przerw. To jest tak wstrząsająca lektura, że czasami trzeba ją odłożyć, by opanować płacz i wzruszenie. Na drugi dzień natychmiast pobiegłam do sklepu i kupiłam kilka egzemplarzy tej książki. Podarowałam je swoim trzem siostrom, które też są przewodniczkami turystycznymi. Książki opatrzyłam dedykacją, w której napisałam, że jeśli kiedykolwiek przyjdzie im narzekać, iż nie ma pieniędzy na wczasy czy inne przyjemności, niech sobie przypomną historię z Leska.

Rzemieślnik, żołnierz, Polak, dobry człowiek

Józef był rzemieślnikiem. Pochodził ze Stanisławowa. Jego matka urodziła się na Węgrzech i po śmierci męża rodzina osiadła w Budapeszcie. W stolicy Węgier Józef rozpoczął studia inżynierskie, ale na przeszkodzie kontynuowania edukacji stanęła I wojna światowa. Bral udział w walce o niepodległość Polski i w wojnie polsko-bolszewickiej.

Gdy nastał pokój, osiadł w Lesku i ożenił się z Franciszką Jodłowską. Małżeństwo doczekało się szóstki dzieci, ale przed drugą wojną na świat przyszło czworo z nich. Zwonarz prowadził w mieście zakład mechaniczno-ślusarski.

Jafa urodziła się w Lesku, a jej mąż Natan w Sanoku. Był lekarzem. Gdy wybuchła wojna, małżonkowie wraz z roczną córeczką Reną uciekli do Orelca, gdzie mieszkał Józef Manaster, ojciec Jafy i właściciel dobrze prosperującego folwarku.

Józef Zwonarz jeszcze przed wojną naprawiał w folwarku wszystkie urządzenia mechaniczne i pojazdy w gospodarstwie. Zaprzyjaźnił się z całą rodziną. Znajomość pogłębiła się w czasie wojny, gdy mąż Jafy leczył Józefa po ciężkim oparzeniu.

Początkowe poczucie bezpieczeństwa, które uciekinierzy znaleźli w folwarku, skończyło się wraz z klęską polskiej armii i wkroczeniem od wschodu Sowietów. Sanok i Lesko zostały rozdzielone granicznym kordonem, który przebiegał linią Sanu. W Orelcu rozpoczęły się sowieckie rządy. Folwark został znacjonalizowany, a rodzina musiała opuścić jego progi. Zaczęła się poniewierka i życie pod sowieckim butem. Jako lekarz Natan miał jednak zatrudnienie, a to pozwalało przeżyć.

W czerwcu 1941 roku, gdy Niemcy zaatakowali ZSRR, w atmosferze pogromów organizowanych przez Ukraińców Wallachowie wraz z rodziną zdecydowali się uciekać z powrotem do Leska. Początkowy spokój, który mimo wojny panował w mieście, skończył się wraz z przybyciem gestapo. Rozpoczęły się prześladowania Żydów.

„Życie stało się udręką, nie znajdowaliśmy spokoju ani za dnia, ani w nocy. Noce były nawet straszniejsze od dni” – napisała we wspomnieniach Jafa.

Córka Jafy i Natana, Rena, została umieszczona przez Zwonarza najpierw u rodziny w Zagórzu. Gdy sąsiedzi zaczęli podejrzewać, że jest to żydowskie dziecko, przeniósł ją do leśniczówki Czarny Dział koło Bezmiechowej, do Józefa Kąkola i Magdaleny Mielniczek. Dziewczynce zmieniono imię na Irena.

Rozstanie z dzieckiem było dla rodziców dramatycznym doświadczeniem, ale mieli świadomość, że tylko w ten sposób mogą uchronić córkę przed śmiercią.

„Wiedzieliśmy, że Józio jest dobrym człowiekiem i że możemy mu ufać” – wspominała po latach matka Reny.

Piekło na ziemi

We wrześniu 1942 roku małżonkowie wraz z rodziną trafili do obozu w Zasławiu. To miejsce można opisać jednym słowem: gehenna.

Zwangsarbeitslager Zaslaw był niemieckim, nazistowskim obozem pracy i zagłady dla Żydów z powiatów leskiego i sanockiego. Istniał w latach 1939-1943 na terenie dawnej Fabryki Celulozy w Zagórzu. Na początku jego funkcjonowania ulokowano w nim tylko zagórskich Żydów, ale z biegiem czasu zaczęto do niego zwozić przedstawicieli narodu żydowskiego z całych Bieszczadów i z powiatu dobromilskiego. Z 15 tysięcy więźniów Niemcy zamordowali 10 tysięcy, resztę wywieziono do obozu w Bełżcu.

Śmierć i rozpacz towarzyszyły więźniom każdego dnia. Jafa i Natan zaczęli pracować w tartaku w Łukawicy, gdzie warunki były lepsze niż w Zasławiu, ale w grudniu przeniesiono ich z powrotem do obozu. Mieli przeczucie, że to ostatnie dni ich życia. Postanowili uciec z tego piekła. Doszło do tego w grudniu 1942 roku.

Z obozu w Zasławiu uciekło około 50 osób. Połowa z nich przeżyła wojnę dzięki pomocy Polaków. Wśród nich była Jafa Wallach i jej rodzina, którą pod opiekę wziął Józef Zwonarz.

Do ucieczki doszło podczas wyjścia do pracy. Uciekinierzy przekradli się do domu, w którym mieścił się warsztat Józefa. Znajdował się on dosłownie pod nosem Niemców, gdyż z jednej strony siedzibę miało gestapo, a z drugiej ukraińska policja.

„Dom Józia, nasza kryjówka, znajdował się w jednym z najbardziej niebezpiecznych dla Żydów miejsc w całym Lesku, więc właśnie dlatego mieliśmy nadzieję, że nikomu nie przyjdzie nawet na myśl, żeby nas w nim szukać” – wspominała Jafa.

Żal i desperacja

Józef umieścił uciekinierów w kryjówce, którą była nora wykopana pod podłogą warsztatu.

W jamie szerokiej i wysokiej mniej więcej półtora na dwa metry ukrywało się pięć osób: Jafa i Natan Wallachowie, jej dwaj bracia, Pinek i Milek, noszący nazwisko Manaster, oraz w późniejszym czasie siostra rodzeństwa, Anna.

W ciągu dnia, gdy warsztat był czynny, lokatorzy jamy musieli leżeć w bezruchu, nie wydając żadnych dźwięków. Z kryjówki wychodzili dopiero po jego zamknięciu, ale potem i te chwile wytchnienia stały się niemożliwe.

Józef przynosił im jedzenie, dzieląc się z nimi własnymi posiłkami, ale jedzenia wciąż brakowało. Uciekinierzy jedli jeden posiłek co 40 godzin, marnieli więc w oczach. Gospodarz nie mógł zabierać żywności z domu, gdyż żona zaczęła być podejrzliwa. Wypytywała męża i dzieci o znikające pożywienie, a nawet rozmawiała na ten temat z sąsiadami. Podejrzewała, że mąż ma utrzymankę, z którą dzieli się wiktuałami. Jej niepokój mógł ściągnąć na wszystkich nieszczęście. Józefowi udało się wreszcie kupić mąkę, a potem kaszę i ziemniaki. Dzięki temu ludzie ukryci pod podłogą nie umarli z głodu. Miał też problem z przynoszeniem wody, gdyż obawiał się, że sąsiedzi zobaczą, iż nosi wiadra z wodą do warsztatu. Udawał więc, że nosi je dla bydła do obory. Nikt się nie mył, bo na takie luksusy wody nie starczało. Jedynie Jafa z całego towarzystwa dbała jako tako o higienę.

„Żal i desperacja nie opuszczały nas ani na chwilę. A dochodził do tego wieczny głód, brud, fetor niemytych, skłębionych ciał, gryzące nas pasożyty, brak świeżego powietrza” – tak Jafa wspominała warunki, w jakich żyli ludzie ukryci pod podłogą.

W styczniu 1943 roku Józef Zwonarz poinformował uciekinierów o likwidacji obozu w Zasławiu.

„Byliśmy wstrząśnięci. Nasze ukochane rodziny przepadły bez śladu. Józio zszedł do kryjówki i opowiedział nam, co się stało w Zasławiu. Nie odezwaliśmy się ani słowem, nie mogliśmy się nawet poruszyć. Wszyscy drodzy nam ludzie odeszli…. Zniknęli… pozostała po nich tylko pamięć. Nie czuliśmy już głodu. Nasze oczy pozostały suche – wypłakaliśmy wszystkie łzy” – wspominała Jafa.

Podtrzymywała ich jedynie nadzieja na koniec wojny i wieści o córce. Relacje zdawał im Józef, który codziennie wieczorem przychodził, by porozmawiać ze swoimi lokatorami. Jego kroki uciekinierzy rozpoznawali z daleka i był to dźwięk, który trzymał ich przy życiu.

Lesko jak obca planeta

Przebywanie w norze wymagało samozaparcia i hartu ducha, ale gdy front zbliżył się do Leska, w mieście została odcięta elektryczność. Uciekinierzy nie mogli już przebywać w norze. Zaczęły się też olbrzymie problemy z ich wykarmieniem.

Wspólnie zadecydowano, że przeniosą się do domu, w którym Józef mieszkał z rodziną. Mąż wtajemniczył żonę w fakt ukrywania Żydów, na co Franciszka zareagowała wyjątkowo spokojnie. Ucieszyła się, że Józef jest jej wierny i że powodem jego dziwnego zachowania nie jest kochanka.

Zanim jednak do tego doszło, Niemcy, którzy w ostatnich dniach przed wyzwoleniem Leska stali się jeszcze bardziej agresywni i podejrzliwi, wpadli do warsztatu i go przeszukali. O mały włos nie natrafili na norę. Dłużej nie dało się ukrywać w niej uciekinierów.

W swoim domu Józef urządził kolejną kryjówkę, w stercie drewna w piwnicy.

„Rodzina Józia, choć sama nie dojadała, dzieliła się z nami żywnością. Dzielili się z nami wszystkim, co tylko mieli, a mieli niewiele, właściwie prawie nic” – wspominała Jafa.

W tej kryjówce Żydzi dotrwali do przyjścia Sowietów. Tę wieść przekazał im Józef.

„Nadludzka siła, dzięki której udało nam się utrzymać przy życiu przez te wszystkie miesiące, nagle zniknęła. Nie mogliśmy się nawet poruszyć Tylko łzy spływały nam po policzkach” – tak kobieta zapamiętała pierwsze chwile wolności.

15 września 1944 roku uciekinierzy opuścili Lesko. Z 5 tysięcy Żydów, którzy przed wojną mieszkali w mieście, została tylko piątka przechowana przez Zwonarza i trzy Żydówki uratowane przed dr. Mirona Lisikiewicza.

„Bardzo dziwnie było tak spacerować po mieście, które było zarazem znajome i obce jak inna planeta” – zauważyła Jafa po wyjściu na zewnątrz.

Jafa i Natan odnaleźli swoją córeczkę Renę, o której możemy powiedzieć, że była szóstą osobą uratowaną przez Zwonarzów. Razem opuścili Polskę i zamieszkali w USA, a potem w Izraelu. Dożyli późnego wieku.

Zwonarzowie nie oczekiwali wdzięczności

– Rodzice nigdy nie oczekiwali wdzięczności za to, co zrobili – podkreśla Romuald Zwonarz. – Stało się to, można powiedzieć, dzięki zbiegowi okoliczności, bo gdyby rodzina mojej mamy nie została wywieziona do Kazachstanu, to nie byłoby prawdopodobnie możliwości przechowywania Żydów.

O ich wyróżnienie zabiegali ocaleni, którzy w końcu doprowadzili do tego, że Franciszka i Józef Zwonarzowie w 1967 roku zostali uhonorowani Medalami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Medale wręczono im dopiero w 1980 roku w izraelskim konsulacie w Brukseli.

Są w Lesku ludzie, którzy starają się o tej heroicznej i zakończonej szczęśliwie historii pamiętać, ale czas tę pamięć zaciera. Ewa Baranowska, była dyrektor tamtejszego domu kultury, powiedziała podczas prezentacji książki napisanej przez Jafę Wallach, że tę historię poznał świat, nie poznała Polska, a Lesko zaczyna zapominać. Nie można do tego dopuścić.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zwonarzowie uratowali szóstkę Żydów. Lesko nie może o nich zapomnieć - Nowiny

Wróć na sanok.naszemiasto.pl Nasze Miasto